![]() |
| Kiedy Pulet postanowiła dać mi kilka buziaków <3. |
Czy zadowoli Was, jeśli powiem: to najcieplejsza, najsłodsza
i najbardziej psia i puchata książka tej zimy?
Niestety, podejrzewam, że nie, a to najlepiej ją opisuje.
Otóż mowa o „Psiego najlepszego”. To powieść, która jest
niesamowicie mięciutka. Tak mięciutka, jak najprawdziwszy szczeniaczek. Radosna jak
psi nos, zaglądający rano pod kołdrę. Zabawna niczym ruchliwy ogon psiaka, gdy
zobaczy nas po długiej, bo aż półgodzinnej nieobecności w domu.
Głównym bohaterem jest Josh – wydaje się być zwykłym facetem
o złamanym sercu. Od pewnego zdarzenia prowadzi monotonne, uporządkowane życie.
Wszystko zmienia się, gdy w jego domu pojawia się pies – jak się on tam
znajduje, jaki jest ani co zmienia w życiu Josha Wam nie zdradzę. Dodam
jedynie, że z jednego psa towarzystwo mężczyzny zmienia się w całe psie stadko,
czasem z piękną kobietą w bonusie 😊.
Chętnie opowiedziałabym Wam całą historię, ale jaką mielibyście wtedy
przyjemność z lektury? Mam nadzieję, że taki mglisty zarys zachęci Was do
otworzenia książki.
Jak wiadomo, życie nie jest idealne. Codzienność Josha też
nie jest sielanką. Zmaga się z przeszłością, mniejszymi i większymi problemami,
niezręcznymi sytuacjami. Jednak jest to osoba o niezłomnym charakterze. Nie
jest bez wad, ale mimo to bardzo go polubiłam. Chciałabym mieć takiego kumpla.
Tak, właśnie kumpla. Po pierwsze, bo ja mam swoją drugą połówkę, a po drugie…
No, tego Wam nie powiem, ale możecie sami się przekonać, otwierając jedyną w
swoim rodzaju świąteczną psią opowieść.
Właśnie, to ważna kwestia – jeśli chodzi o świąteczność
powieści, to faktycznie, jest to wspaniała książka na ten czas, ale nie tylko.
Można ją czytać w dowolnym momencie, nie jest to typowa, bożonarodzeniowa
opowieść. Sprawdzi się nawet w upalny, letni dzień 😊.
Jeśli chodzi o lekturę książki przez dzieci, również
polecam. Z moich doświadczeń z bratem wynika, że właśnie w wieku około 10 – 12
lat młody czytelnik może w pełni skorzystać z uroków powieści i pokochać
czworonożnych bohaterów całym sercem.
Styl jest lekki i dowcipny, a sama powieść pozbawiona
nienaturalnych i sztucznych sytuacji. Można postawić siebie w miejsce dowolnego
bohatera i doskonale rozumieć jego reakcję. Część rzeczy wyjaśnia się
samoistnie, tak jak to bywa na co dzień. Właśnie tym zauroczyła mnie książka.
Wszystko w niej jest prawdziwe, nic nie jest na siłę wymyślone, brak tu wstawek
podbudowujących napięcie, które zupełnie nie byłyby realne. Nie znaczy to, że w
stu procentach możemy przewidzieć, co się wydarzy. Czasem się domyślałam, ale
bywało, że byłam kompletnie zaskoczona.
Żaden z bohaterów nie jest kryształowy, ale każdym kieruje
jakiś cel. Przy tej książce można śmiać się i płakać ze wzruszenia. Jeżeli to
naprawdę „Był sobie pies” na święta, to cieszę się, że ta książka jeszcze
przede mną. Tę opowieść pokochałam całym sercem.
Miłość do drugiego człowieka lub do spotkanego na ścieżce
życia zwierzęcia jest tak nieoczekiwana, że trzeba z niej czerpać pełnymi
garściami. W pełni oddać się temu uczuciu, pozwolić, by nami pokierowało i
pomogło być dobrą osobą. Nikt nigdy nie powinien zostać sam ani czuć się
odrzuconym przez kogoś, na kim mu zależy. W. Bruce Cameron opisuje to tak
pięknie, że chce się żyć, kochać, być kochanym i dawać z siebie jak najwięcej
dobrego. Niech ktoś tylko powie, że książki o zwierzętach są tylko dla dzieci.
Ja osobiście nigdy, przenigdy nie zgodzę się z interpretacją zwierzęcych
bohaterów jako postaci nadających się jedynie do bajek. Nigdy nie myślałam w
ten sposób, a po „Psiego najlepszego” jestem tego pewna jeszcze bardziej.



