W piątek piekłam ciasto i, już z myślą o świętach, gotowałam jajka. Zastanawiałam sie, jaka pogoda będzie w niedzielę. Ot, zwykła przedświąteczna krzątanina. Planowałam, ile to ja nie zrobię w nadchodzące wolne dni (rzecz jasna, na planach się w większości skończyło), gdy poczułam palony plastik. Na kuchence stały dwa garnki z plastikowymi uszkami. Obejrzałam je dokładnie, ale nie było widać, by któryś miał nieszczęście się przypalać. Uznałam, że to pewnie coś z dworu i wróciłam do przerwanych zajęć. Sta błogiej nieświadomości trwał jeszcze chwilę. W pewnym momencie stały się trzy rzeczy: usłyszałam głośne pyknięcie, w całym domu zgasło światło, ja dostrzegłam źródło nieprzyjemnego zapachu. Otóż przez ostatnie minuty beztrosko przypalałam kabel od blendera na palniku kuchenki :). W końcu biedak nie wytrzymał. Ja natomiast weszłam na wyższy poziom wtajemniczenia. Otóż spaliłam korek nie tylko w mieszkaniu, ale również na klatce na naszym piętrze :D. To, myślę, nie byle co.
Jednak skąd tytuł? Wszak jeden blender to nie cały domowy sprzęt AGD. No cóż, w tym samym tygodniu zepsuły nam się suszarka, miker i toster...
![]() |
| Na tę chwilę chyba tylko to pozostało mi w kuchni :D. |

;)
OdpowiedzUsuńNiestety, prawo serii działa. A te uszka plastikowe często dają "po nosie".
OdpowiedzUsuńByłam zaskoczona :D. Ale cieszę się, że nic poważniejszego się nie stało :).
UsuńNa szczęście te nowoczesne systemy zabezpieczające od razu odcinają prąd :) Zdolna dziewczyna z Ciebie :)
OdpowiedzUsuń