Książka, na którą bardzo czekałam i zastanawiałam się, czy
naprawdę trafi w moje ręce – bo nie mogłam się jej doczekać aż do tego stopnia.
Ponadto Federico Moccia jest dla mnie swego rodzaju inspiracją J. Jakież było więc moje
szczęście, gdy w końcu w paczce zobaczyłam ogromne tomiszcze, kontynuację „Trzech
metrów nad niebem” i „Tylko ciebie chcę”, czyli oczywiście „Trzy razy ty”.
Przewrotnie zacznę od minusów. Ta książka jak dla mnie była
naprawdę zbyt gruba. Nie chodzi o samą w sobie objętość – ja książki połykam –
ale o treść. W pewnych momentach nie wiedziałam, o czym czytam. Wątek pracy
Stepa jest dla mnie zbyt rozwleczony. Mam wrażenie, że nie wszystkie sytuacje
zostały zakończone. Momentami jest ciekawie, czasem zabawnie – ale według mnie
znaczna część jest zwyczajnie niepotrzebna. Czasem odkładałam książkę i
zwyczajnie nie chciało mi się wracać do lektury.
To by było na tyle, jeśli chodzi o ewidentne minusy J.
Powieść jest wzruszająca. Nieraz byłam wściekła na bohatera.
Uważałam, że zachowuje się jak małolat, a nie poważny, dorosły człowiek –
którym już jest w tej części. Nie cierpiałam Babi, która znów znienacka
pojawiła się w jego życiu (szczerze lubiłam ją tylko w pierwszej części.
Generalnie niezbyt mnie ona do siebie przekonuje).
Za to szczerze uwielbiałam Gin (na
początku „Tylko ciebie chcę” z kolei mnie strasznie denerwowała, ale to uczucie
szybko zniknęło J). To, co spotyka tę
dziewczynę, nie powinno się wydarzyć. Nie zdradzę Wam, co konkretnie się
dzieje, ale uwierzcie, momentami nie da się nie zapłakać nad jej losem. Jest to
dobra, pełna życia osoba, na której barki świat zrzuca stanowczo za dużo.
Jeśli mam być szczera, nie podobało mi się zakończenie. Nie
dlatego, że było słabe – wręcz przeciwnie, na pewno było przemyślane i
dopracowane. Po prostu chciałabym, żeby cała ta historia potoczyła się inaczej.
Że tak powiem, nie poszło po mojej myśli, ale… W życiu też tak bywa, prawda?
Koniec końców, niestety muszę powiedzieć, że dwie poprzednie
części czytało mi się lepiej. Nie mówię, że ta była zła. Może miałam gorszy
moment, a może pewne wątki po prostu do mnie nie trafiały. Jednak nie da się
odmówić autorowi tego, że naprawdę umie wzruszać. Wie, jak wywołać u czytelnika
radość, smutek, żal. Niewielu jest pisarzy, którzy potrafią tak umiejętnie i
trafnie sterować uczuciami odbiorcy powieści. W ogólnym rozliczeniu – jestem na
tak, chociaż, tak jak uprzedzałam w poprzednim poście, nie brak również słabych
punktów.
A Wy już czytaliście? Lubicie Babi? A może tak jak ja,
wolicie Gin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz