Obserwatorzy

wtorek, 19 maja 2020

Ale najlepsze.... Przed nami

Kochani,
bardzo, bardzo czekałam na przełom tegorocznych wiosny i lata. Już w najbliższych tygodniach w Wasze ręce miała trafić moja debiutancka powieść - "Najlepsze przed nami". Niestety moje plany - tak jak wiele różnych planów nas wszystkich - zostały pokrzyżowane ze względu na panującą obecnie sytuację.
Z wiadomości, które od Was otrzymuję, wiem, że część z Was również czekała na tę premierę :) I jest mi z tego powodu niesamowicie miło! <3 W myśl tego, że co się odwlecze to nie uciecze i że w końcu nie przydarzyło mi się nic strasznego i nieodwracalnego, z uśmiechem wyczekuję nowej daty premiery. A żeby choć trochę umilić nam to czekanie, chciałabym Wam pokazać fragment :) Dajcie znać, jak Wam się podoba! 


PROLOG

Spokojny oddech, noga na pedale gazu. Nie bała się, robiła to przecież tyle razy. Poza tym święcie wierzyła, że człowiek nie powinien lękać się tego, co kocha.
A jednak gdzieś głęboko pojawiły się maleńkie igiełki niepokoju. Jedna po drugiej zdawały się przebijać przez misternie wykuty pancerz spokoju i pewności siebie. Jak gdyby coś nieuchwytnego, ale wyraźnie wyczuwalnego próbowało ją… ostrzec. Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz i mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy. 
„Nie lekceważ przeczuć”, jak na zawołanie w głowie zaszumiały jej często powtarzane przez babcię słowa. 
„Bzdura”, pomyślała, krzywiąc się z niesmakiem. Ostatnie czego jej teraz było trzeba, to wyimaginowane niepokoje.
Jechała za więcej niż zwykle, szybciej niż zwykle, ale też potrzebowała tego bardziej niż kiedykolwiek. Z różnych względów. Nareszcie supeł ściskający jej żołądek zdawał się rozluźniać.
Odetchnęła z ulgą. Już dojeżdżała do mety, do pokonania została ostatnia prosta. Rywal pozostał w tyle, wygraną miała w kieszeni. Swoją drogą naprawdę się dziś nie pospieszył.
– Kocham cię babciu, ale jednak to gadanie o przeczuciach… – mruknęła z lekką kpiną i uśmiechnęła się pod nosem.
I w tej samej chwili poczuła, że coś jest nie w porządku. Zdążyła pomyśleć tylko o tym, że nie padało od wielu dni.
Teraz

– To jedź. Twoje życie, twoje decyzje. Nie mam dla ciebie czasu.
Nie mam dla ciebie czasu.
Nie mam dla ciebie czasu.
Nie-mam-dla-ciebie-czasu.
Aniela nie usłyszała nic, czego by się nie spodziewała. Wręcz przeciwnie: była przekonana, że gdy opowie matce o swoich zamiarach, nie będzie zatrzymywana. Nie były jak inne mamy i córki. Nie piekły razem ciast, nie chodziły na kawę ani na zakupy. Nawet się nie kłóciły, bo zwyczajnie nie było ku temu okazji. Trudno się kłócić z kimś, z kim się nie widuje, nie rozmawia i kogo tak naprawdę nawet się dobrze nie zna. A jednak mimo że niczego innego się nie spodziewała, słowa „nie mam dla ciebie czasu” mocno ją zabolały. Wolałaby dziką awanturę, protesty, wściekłość. Nawet siarczysty policzek byłby lepszy. Przynajmniej znaczyłoby to, że w jakiś pokrętny sposób matka choć trochę się nią interesuje. Poczuła, jak łzy wzbierają jej pod powiekami. Z całej siły wbiła paznokcie w dłonie. Nie będzie płakać.
Twoje życie, twoje decyzje.
– Moją podstawową decyzją jest to, że nie chcę być taka jak wy – powiedziała Aniela do siebie, gdy matka dawno już wyszła z pokoju.
W tym samym czasie   

Pusta droga i pełen bak. Tyle wystarczało, by czuć się szczęśliwym, spełnionym, na swoim miejscu. Nigdy wcześniej nie myślał, że szybka jazda może być czymś więcej niż pasją. Że może być ratunkiem. Czymś, co przywróci go do życia.
Łukasz spojrzał w lewo i uśmiechnął się do przyjaciela jadącego swoim autem na sąsiednim pasie. To był ktoś więcej niż kumpel. Był jak rodzony brat.
Nadszedł odpowiedni moment i ruszyli. Uwielbiał prędkość rozwijaną w ekstremalnie krótkim czasie, wskazówkę obrotomierza momentalnie uciekającą na czerwone pole i głośny strzał przy zmianie biegów. Był o krok od powiedzenia, że czuje wiatr we włosach mimo karoserii oddzielającej go od reszty świata. 
W każdy zakręt wchodził pewnie, bez zbędnego używania hamulców. O to tu chodziło. Mimo że robił to właściwie noc w noc, za każdym razem czuł przyspieszone bicie serca. Chciał być tu i teraz, nie rozpamiętywać przeszłości i nie planować tego, co dalej. To był ten moment, kiedy wszystko zależało od niego. Nigdy nie naraziłby na szwank niczyjego zdrowia ani życia. Za dużo wiedział o stracie. Jednak poczucie chwilowego bycia na samej krawędzi i buzująca w żyłach adrenalina mocno wciągały. I bardzo go to kręciło.
Przejechał ustaloną linię mety. Właśnie po raz pierwszy wygrał wyścig ze swoim najlepszym przyjacielem, absolutnym mistrzem. Wyhamował z piskiem opon i zatrzymał samochód na środku pasa. Wyskoczył z auta i podbiegł do samochodu przeciwnika. Nadal nie dowierzał, że był pierwszy. Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu.
– Nie wierzę! Niemożliwe, że z tobą wygrałem! – krzyknął do wysiadającego z samochodu przyjaciela.
– Dla mnie to żadne zaskoczenie – uśmiechnął się Kuba. – Wiedziałem, draniu, że jak chcesz, to potrafisz! – Mimo szerokiego uśmiechu na twarzy przyjaciela Łukasz dostrzegł smutek w jego oczach. Był pewien, że nie chodziło o przegrany wyścig, bo to nie było w stylu Kuby. Chodziło o coś innego . Łukasza przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

***

Obudził się dopiero koło południa. Przeciągnął się, zadowolony, że w końcu miał okazję się wyspać i naładować baterie. W tym jednym byli z Kubą podobni – obydwaj byli strasznymi śpiochami. Poza tym ich charaktery różniły się o sto osiemdziesiąt stopni.
Z kuchni dochodził go zapach jego ulubionego makaronu. Ostatnio wspomniał, że jadł go chyba ze sto lat temu. Kochana mama! Zawsze brała pod uwagę, na co jej dzieci miały ochotę. Poczuł zalewającą go falę czułości. Rodzina i najbliżsi przyjaciele byli dla niego absolutnie najważniejsi. I dlatego postanowił, że nigdy więcej nie będzie ich ranić.
Wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Skrzywił się lekko, gdy stanął na wadze. Od długiego czasu starał się przytyć, ale wskazówka nie chciała przeskoczyć kolejnych milimetrów. Dodatkowo dziś znów przespał śniadanie. 
„Zjem podwójny obiad”, pomyślał. Wszystko za
czynało układać się po jego myśli. Na pewne rzeczy trzeba poczekać. Dać czasowi czas.
Wrócił do pokoju i wyjrzał przez okno. Widok nie mógł być piękniejszy – nissan sunny GTI prezentował się w jesiennym słońcu naprawdę wspaniale. Promienie odbijały się od czarnego lakieru, tworząc złudzenie poświaty. Anielski wóz! To ten samochód sprawił, że Łukasz się otrząsnął. Tyle dobrego zdążyli już razem przeżyć. To nie było byle auto, ale towarzysz na lepsze i gorsze czasy. Już to, że stało pod domem Łukasza, było czymś więcej niż szczęściem. To było prawdziwym ratunkiem.
Prawie rok wcześniej

Łukasz siedział w ciemnym przejściu pomiędzy sklepem spożywczym a budką z kebabem. Zapach mięsa go odrzucał, podobnie zresztą jak aromat każdego innego jedzenia. Nie brał od kilku dni. Starał się? Tak. Niech więc brat da mu spokój. Najlepiej niech cała rodzina o nim zapomni. On zapomniał o nich już dawno i było
 mu z tym dobrze. Zresztą nie miał ochoty stawiać czoła rzeczywistości. Nie czuł się na siłach. W ogóle nic nie czuł. Chociaż nie, czasem ogarniała go złość. Złość i nienawiść do całego świata. Nienawidził wszystkiego i wszystkich. Najchętniej by to wszystko skończył tu, na miejscu, ale był tchórzem i…
Ktoś nad nim stanął i wyrwał go spod lawiny myśli. Diler, nareszcie, i tak już za długo czekał.
Ale gdy podniósł głowę, zobaczył Kubę. „Znowu on. Niech sobie wsadzi swoje mądrości gdzieś”, Łukasz nie zamierzał po raz kolejny go słuchać.
– Wstawaj. No, już. Jezu, Łukasz. Wyglądasz jak gó… No, wyglądasz źle. Cholernie źle. - 
Chłopak dalej siedział na ziemi. Podjął decyzję
, że nie da się sprowokować Kubie. „Też mi przyjaciel – pomyślał zirytowany. – Nie zrobię nic tylko dlatego, że on coś sobie wymyślił”.
– Dobra, słuchaj… – Kuba przykucnął przy Łukaszu. – Nawet jeżeli ty masz w dupie siebie i swoje życie, to ja nie mam. Albo pójdziesz ze mną sam, albo cię stąd wyniosę. Ważysz tyle co kurczak, więc nie będzie to wyzwanie.
„Kiedy on da sobie spokój?”
– Spieprzaj – odburknął Łukasz, nadal uparcie unikając wzroku Kuby. – Jestem umówiony, a taki złoty chłopiec jak ty za grosz tu nie pasuje.

1 komentarz: