Obserwatorzy

środa, 29 listopada 2017

Pod jednym dachem z pisarką... Z przymrużeniem oka :)

Postanowiłam Wam dziś opowiedzieć o mojej gehennie, o codziennym bólu, krwi i łzach. Jak to jest mieszkać z pisarką, dodatkowo, mówiąc całkiem obiektywnie, jedną z ulubionych? Uwierzcie - dla czytelnika nie jest to łatwe...
Ogólny zarys książki znam zawsze - to jest w porządku. Natomiast czasem, w drastyczny sposób, zdarza mi się poznać również szczegóły... I to naprawdę jest straszne.
Wyobraź sobie, że spokojnie siedzisz, odpoczywasz, a tu z sąsiedniego pokoju ktoś Cię woła. "Przeczytam ci coś". "Ok", odpowiadasz, bo nie spodziewasz się ataku, który podstępny pisarz zaraz na Ciebie przypuści...
A to, co słyszysz, okazuje się końcówką książki, na którą czekasz z tysiącami innych czytelników i którą chcesz przeczytać w tradycyjnej, papierowej wersji... Mówisz "Bardzo ładnie", bo co innego Ci pozostaje, i pokonany, wycofujesz się z pola bitwy, próbując zapomnieć, że co usłyszane, już się nie odusłyszy.
Takich sytuacji jest więcej. Jak widzicie, moje życie mola książkowego jest wiecznie w niebezpieczeństwie i naprawdę brakuje mi oznaczenia "Bezpieczna w miejscu powstawania powieści" na Facebooku, aczkolwiek rzadko bym go używała, ponieważ w takim miejscu nie czuję się bezpiecznie praktycznie nigdy.
Najgorzej jest, gdy wracam do domu, a tam toczy się rozmowa na temat "piszącej się" właśnie książki. Wtedy zatykam uszy i pędzę się odizolować, chowam głowę pod poduszkę, ale niestety, niewiele to daje. Jedynym ratunkiem jest ucieczka z domu, ale czasem nie mogę wyjść. To przykład kolejnej strasznej sytuacji, która dla mnie to chleb powszedni.
A co, gdy mimo wszelkich przeciwności, uda mi się dotrwać we względnej niewiedzy do wzięcia w ręce egzemplarza, jeszcze pachnącego farbą drukarską? Rozsiadam się z herbatą w wygodnym fotelu... A nade mną pojawia się ten nieznośnik, autorka, i mówi: "O, czytasz! A doszłaś już do tego momentu, gdy...". I nici z zaskoczenia. To powinno być karalne, na przykład nawiązką na rzecz poszkodowanego.
Oczywiście post pisany jest żartobliwie, z przymrużeniem oka :). Nie jest aż tak strasznie, bywa nawet ciekawie :).
Pozdrawiam Was, kochani <3.

niedziela, 26 listopada 2017

Po prostu miłość

Dość długo się nie odzywałam. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że ostatnie dni były dla mnie wyjątkowe. Dlatego postanowiłam po raz pierwszy napisać coś prywatnego.
Dwa dni temu świętowaliśmy z moim Kubusiem pięć lat związku. Wiele osób, słysząc, ze to już tyle czasu w wieku dwudziestu lat, mówi: Podziwiam.
Ale czy tu faktycznie jest co podziwiać? Szczerze mówiąc, chyba nie. Tu nie chodzi o pokonywanie jak najdłuższego dystansu, jak przy biciu rekordów podczas biegania, nie jest to też walka o przetrwanie. Związek jest swego rodzaju przedsięwzięciem, ale nie mierzę go w kilometrach. Raczej w szczęściu, jakie sobie nawzajem dajemy, w kolejnych wspólnych marzeniach, jakie udało nam się spełnić, w ilości uśmiechu na co dzień i przekonaniu, że żadne z nas nigdy nie czuje się samotne.
Jestem z nas bardzo dumna. Bo praktycznie nigdy się nie kłócimy, zawsze szukamy porozumienia i wzajemnie szanujemy. Wspieramy się niezależnie od sytuacji i nawet jeżeli czasem się złościmy, to mija jak ręka odjął, bo nie umiemy się na siebie gniewać.
Czy istnieje recepta na udany związek? Nie sądzę. Każdy człowiek jest inny i do każdego należy podchodzić indywidualnie. Moim zdaniem najważniejszy jest szacunek. Traktujmy innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani - postępując w myśl tej zasady, mamy szansę zbudować silną i długotrwałą relację. Nie musi być idealnie, żeby było pięknie. Najistotniejsze to nie zapominać o drobnych prezentach zwykłego dnia, jak uśmiech czy uścisk. I to, by nie ograniczać drugiej osoby, lecz dać jej skrzydła, by poleciała jak najwyżej.
Ostatnio wraz z moją serdeczną koleżanką zastanawiałyśmy się, jak można nazwać związek przechodzonym tylko ze względu na to, ze trwa parę lat. A co powiedzieć o małżeństwach z 30- czy 50-letnim stażem? Kochać to zgadzać się na to, by starzeć się z drugim człowiekiem. Prawda jest taka, że jeżeli ludzie się kochają, ufają sobie i są dla siebie wyrozumiali, to nie potrzebują zmian. Związek ni ogranicza się do siedzenia w czterech ścianach i oglądania komedii romantycznych. Można podróżować, odkrywać wspólne pasje. Jeżeli tylko się chce.
Po co na siłę szukać problemu, jeśli tak naprawdę go nie ma? Dlaczego rezygnować z najlepszego przyjaciela i partnera w jednym? Ja uważam, że związek zbudowany na fundamencie przyjaźni to coś bardzo trudnego do podważenia. Bardzo pasuje mi tu złota myśl: Małżeństwa bywają nieszczęśliwe nie z braku miłości, ale z braku przyjaźni. 
Bardzo cieszę się, że trafiłam całkiem przypadkiem na tak wspaniałą osobę. Nie lubi chodzić do klubów, chętniej ogląda horrory niż romanse i często ma ochotę po prostu posiedzieć w domu, ale nie czuję, żebym w związku z tym coś traciła. Jest inny niż ja i akceptuję go takiego. Nie musi lubić wina, rozumieć mojego uwielbienia do zbierania kolejnych figurek sów czy lisków i interesować się polityką w takim stopniu jak ja. Najważniejsze, że akceptuje mnie taką, jaka jestem i nie chce mnie zmieniać. I że zawsze potrafi wywołać uśmiech na mojej twarzy. I że zawsze, ale to zawsze przygotuje mi kakao. Nie musi być idealny ogólnie, wystarczy, że jest idealny dla mnie.
Wszystkim życzę, by na swojej drodze spotkali taką osobę. A jeżeli już ją macie, pielęgnujcie to uczucie, ponieważ miłość naprawdę uczy latać :).

środa, 15 listopada 2017

Po burzy zawsze wychodzi słońce :)

Miłość i magia w codziennym życiu to coś, czego nieraz potrzebuje każdy. W powieści Magdaleny Witkiewicz znajdziemy obydwie te rzeczy, a także dużo ciepła oraz wiary w lepsze jutro.
Książka rozpoczyna się retrospekcją z życia głównej bohaterki, Zofii Krasnopolskiej (tak bardzo podoba mi się jej imię i nazwisko!), z czasów szkolnych. W wyniku wykroczenia, jakiego dopuszcza się zawsze wzorowa uczennica Zosia, zostaje ona wyznaczona do pomocy starszej pani, w której odnajduje najlepszą przyjaciółkę. Gdyby nie ona, życie Zofii potoczyłoby się zupełnie inaczej, ale o tym musicie przekonać się sami :). Akcja toczy się w czasach współczesnych, lecz pojawiają się również fragmenty historii sprzed lat, opowiadane przez jedną z postaci.
Prócz przyjemności płynącej z lektury, z powieści możemy również wyciągnąć wiedzę na temat przed- i powojennej Łodzi, przekazanej nie w formie wykładu, lecz odnajdywanej w codzienności bohaterów.
http://www.wydawnictwofilia.pl/Ksiazka/207
Momentami książka może wydawać się naiwna, ale nie dajcie się zwieść - nic nie jest przypadkowe, o czym nietrudno się przekonać; powieść czyta się jednym tchem.
Książka jest o miłości od pierwszego wejrzenia, a także od następnego. O miłości pierwszej, ale też o tej drugiej, przychodzącej po latach. O miłości do dziecka, do rodziców, do najlepszych przyjaciół. Znajdziemy tu wiele jej rodzajów, ale nie jest to utopia. Poznamy też ból, towarzyszący stracie. Poczucie winy, to słuszne i całkiem niepotrzebne. Bohaterom nie są również obce smutek i tęsknota. Ale, zgodnie z tytułem posta, po burzy zawsze wychodzi słońce. Autorka daje nam jasny przekaz: nie należy się poddawać i to, że raz życie rzuciło nam kłodę pod nogi, nie oznacza, że zawsze już będziemy na przegranej pozycji. Historia każe wierzyć, że zła passa nie może trwać wiecznie, a złe rzeczy spotykają nas po to, żeby później mogły przyjść do nas te dobre.
Podsumowując, książka przywraca wiarę w to, że każdy z nas zasługuje, by dać sobie samemu dru

gą szansę. Pokazuje, że nawet pozornie niemożliwe do naprawienia można zmienić na dobre i że niefortunną przeszłość należy zostawić daleko za sobą, za drzwiami zamkniętymi na klucz.

Notka biograficzna
https://www.goldenline.pl/magdalena-witkiewicz/
Jest absolwentką Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańskiego Studium Bankowości oraz Gdańskiej Fundacji Kształcenia Menadżerów.

Jej debiutancka powieść pt. "Milaczek" została wydana w 2008 roku. Następnie w 2010 roku "Panny Roztropne". W 2012 roku ukazała się bestsellerowa powieść "Opowieść niewiernej". Pisarka prowadzi firmę marketingową Efekt Motyla. To tylko niektóre z jej powieści :).
źródło: wikipedia

poniedziałek, 13 listopada 2017

"Tylko zaginione nie kłamią"...

Człowiek (...) nie umie nauczyć się zapominania i wciąż ogląda się na przeszłość: choćby podążał najdalej i najszybciej, łańcuch podąża wraz z nim. ~Friedrich Nietzsche
Taka myśl przewodnia widnieje na pierwszej stronie "Miasteczka kłamców" Megan Mirandy. To motto idealnie pasuje do thrillera, który nie dał mi się od siebie oderwać choćby na chwilę. Z ręką na sercu: nie przewidywałam zakończenia. Tyle się już naczytałam i naoglądałam, że trudno mnie zaskoczyć. Jednak Mirandzie się udało. Z wypiekami na twarzy dosłownie pochłaniałam strona po stronie, nie mając absolutnie żadnego pomysłu, jak książka się zakończy, jak historia się zaczęła...
Zaczęła, bo większa część książki jest pisana od końca: opisywany jest dzień piętnasty, następnie czternasty i tak dalej. Nie wiesz, co zdarzyło się dzień wcześniej. Główna bohaterka, Nico Farell, pochodząca z Cooley Ridge, nie zdradza nawet najmniejszego szczegółu. Czujesz napięcie do samego końca.
Powieść ukazuje wartości wyznawane w małych, hermetycznych miasteczkach. Tam, gdzie wszyscy wszystko wiedzą, a w razie konieczności dopowiedzą sobie, co się stało. Tam, gdzie nic się nie przedawnia, a ludzie raz o coś oskarżeni pozostaną oskarżonymi w społeczności już na zawsze. Tam, gdzie czas się zatrzymał, a pudło na komisariacie policji w Cooley Ridge z dowodami związanymi ze sprawą zaginięcia sprzed dziesięciu lat pozostaje zamknięte... Póki przez podobną sprawę nie spadnie z impetem na ziemię, nie wysypią się z niego nazwiska, zeznania i dowody. Póki ludzie nie znów nie zaczną się wzajemnie oskarżać i szukać na własną rękę przyczyny zaginięcia. A to wszystko, gdy Nicolette przyjeżdża na jakiś czas do domu rodzinnego...
Co kryje rodzina Farellów? Jakie tajemnice skrywa Tyler, były chłopak Nico? Co stało się z zaginioną dziewczyną? Tą, która zniknęła teraz, i z Corinne Prescott, przyjaciółką Nico, która dziesięć lat temu rozpłynęła się w powietrzu i wszelki ślad po niej zaginął? Ta książka jest pełna niespodzianek, tajemnic i niedokończonych spraw. Przez cały czas chciałam po prostu zajrzeć na ostatnią stronę... Ale nie róbcie tego. Zakończenie jest niesamowite. Dawno nie miałam styczności z historią tak zaskakującą. Polecam ją każdemu. Może komuś z Was uda się rozszyfrować, jakie były przyczyny zaginięć? Chociaż, według mnie, jest to trudne, a wręcz niemożliwe do przewidzenia.

                                                                                    Notka o autorze
https://twitter.com/meganlmiranda
Megan Miranda jest autorką bestsellera New York Timesa "Wszystkie zaginione dziewczyny". Napisała także kilka książek dla młodych dorosłych, w tym "Złamanie", "Histerię", "Zemsta", "Odcisk dłoni" i "Najbezpieczniejsze kłamstwa". Dorastała w New Jersey, ukończyła MIT i mieszka w Północnej Karolinie z mężem i dwójką dzieci. The Perfect Stranger to jej druga powieść trzymająca umysł w ogromnym napięciu.

piątek, 10 listopada 2017

Najlepsza wersja siebie

"Nie poniosłem porażki, po prostu wymyśliłem 10 000 sposobów, które nie działają." ~Thomas A. Edison.
Gdy dziś przeczytałam ten cytat, wykrzyknęłam "Właśnie tak!", niczym Archimedes "Eureka!" podczas kąpieli. To twierdzenie znaczy dla mnie chyba tyle, ile dla Archimedesa odkrycie podstawowego prawa hydrostatyki.
Nie sądzisz, że czasem faktycznie uznajesz za porażkę coś, co jest jedynie błędnym rozwiązaniem, jednym z wielu, których próbowałeś?
Ja tak myślałam.
Często wydawało mi się, że od razu powinnam być najlepsza, jak biorę się za coś nowego. Ba, uważałam też, że powinnam umieć absolutnie wszystko. Irytowało mnie, kiedy ktoś umiał coś, czego nie umiałam ja, ale powodem nie była zawiść, tylko jakieś głęboko zakorzenione przekonanie, że powinnam zawsze bardziej, zawsze więcej, że powinnam we wszystkich dziedzinach przebijać człowieka renesansu.
I wiecie co?
To było bardzo, bardzo złe.
Ambicja to jedna z cech, które cenię najbardziej. I śmiało mogę powiedzieć: uwielbiam ją w sobie. Mam nadzieję, że dzięki niej zajdę wysoko. Ale to ambicja - nie jej przerost. To tak jak z biurokracją. Sama w sobie jest czymś niezbędnym, natomiast jej przerost - jak wiemy, to już nie jest dobre. I bardzo utrudnia życie.
Kiedyś, jeszcze w liceum, uczyłam się do sprawdzianu z historii. Zawsze miałam bardzo dobre oceny. Któregoś razu uznałam, że spróbuję uczyć się do testu inaczej - nie z książki, a z zeszytu, nie robiąc notatek, a tylko czytając. Chciałam w ten sposób oszczędzić czas. Nie pamiętam już, co dostałam, ale z pewnością nie to, co chciałam. Z początku byłam na siebie potwornie zła, ale później przyszło mi do głowy, że przynajmniej wiem, ze to nie jest sposób dla mnie, że ucząc się tak jak zwykle, nie tracę czasu, tylko wykorzystuję najlepszy sposób. Jednak, gdybym nie spróbowała czegoś innego, nie wiedziałabym, czy moja metoda to faktycznie najlepsza opcja.
I właśnie przy tak prozaicznej rzeczy doszłam do wniosku, że nie zawsze wszystko musi się udawać i że nieudane próby to tylko kolejny krok przybliżający do celu, nie porażka.
Prawdziwą porażką jest niewykorzystana szansa, zwłaszcza jeśli powodem jest lenistwo. W momencie, kiedy nie podnosimy rękawicy rzuconej nam przez życie, bo nam się nie chce, ponosimy najgorszy jej rodzaj, bo przegrywamy już na starcie.
Cytat na początku pochodzi z ust człowieka, który jest ojcem nie tylko żarówki, ale też szeregu innych wynalazków. Czy gdyby przy jednej z nieudanych prób uznał, że dalej mu się nie chce i ma dość, doszedłby tak wysoko? A gdzie bylibyśmy dziś my - czy znalazłby się człowiek, który wpadłby na tyle pomysłów i wykreślił słowa "poddaję się" ze swojego słownika? Myślę, że Edison znał swoje możliwości, ale wiedział też, że nie wszystko dostanie podane na tacy. Że musi próbować aż do skutku.
Przy okazji, ważne dla mnie jest ustalenie hierarchii wartości. Trochę gryzie mnie, że raczej nie zdobędę tytułu inżyniera - ale to po prostu nie jest dla mnie. Nie uznaję tego za porażkę. Mierzę siły na zamiary i wiem, że świetnie sprawdzam się w niektórych sprawach, ale niekoniecznie są to przedmioty ścisłe na poziomie ponadpodstawowym. Gdy znamy swoje mocne strony, łatwiej nam się przyznać do słabych. Nie ma ludzi dobrych we wszystkim. Nie jest wstydem prosić o pomoc, kiedy na czymś się nie znamy. Przecież każdy ma jakieś umiejętności lub talenty, ale nikt nie ma ich wszystkich. Gdy usiłujemy sobie udowodnić, że jesteśmy samowystarczalni i próbujemy sami naprawić zepsute gniazdko, nie mając wcześniej styczności z prądem, to jak to się może skończyć?
Bądźmy dla siebie samych wyrozumiali. Nie pobłażliwi, nie szukajmy wymówek, ale też nie stawiajmy sobie niemożliwych celów. Takie podejście się nie sprawdza, rodzi tylko życiowych frustratów, sparaliżowanych poczuciem niespełnionej misji. Z nieudanych prób wyciągajmy naukę na przyszłość, nie powód do załamania i stanięcia w miejscu. Żeby być tytułową najlepszą wersją samego siebie wcale nie trzeba umieć wszystkiego. To, co się nie udało, powinno być tylko motywacją do działania, do szukania najlepszego rozwiązania, do dalszych prób. Najważniejsze to nigdy się nie poddawać oraz znać i rozumieć samego siebie. Tego Ci właśnie życzę, przyjacielu!


wtorek, 7 listopada 2017

A dzisiaj będzie... cudownie

Wzrusza i bawi. Przywraca wiarę w bezinteresowne dobro. Pokazuje, że nigdy nie jest za późno, by spróbować naprawić błędy - taka właśnie jest nowa książka Agnieszki Olejnik "Cuda i cudeńka" (wydawnictwo Filia).
Wraz z młodą Leną poznajemy mieszkańców kamienicy w niewielkim miasteczku, do którego dziewczyna przyjechała, by opiekować się chorą babcią (z którą, nawiasem mówiąc, nie ma prostego życia). Główna bohaterka jest osobą ciepłą i towarzyską, szybko znajduje więc wspólny język z nowymi sąsiadami. Dowiadujemy się, jakie problemy towarzyszą rodzinom mieszkającym pod Serafinami, kto tak naprawdę kryje się za drzwiami mieszkań. Poznajemy pasje i marzenia poszczególnych postaci. Są oni tak prawdziwi, jakby można było ich dotknąć. Ciężko mi uwierzyć, że zostali oni wykreowani przez autorkę. Zaprzyjaźniłam się z nimi, są dla mnie tak prawdziwi jak moi znajomi. Pozostaje tylko jedna zagadka: tajemniczy właściciel mieszkania na poddaszu...
To taka zwykła - niezwykła historia. Opowiada o normalnym życiu, oprószonym szczyptą magii dobra, współczucia i miłości. To takie codzienne zaklęcia, supermoce, o których czasem zapominamy, a o których "Cuda..." przypominają. Mimo że opowieść nie jest typowo świąteczna, to idealnie wprowadza w listopadowo - grudniowy czas oczekiwania na jedyną taką noc w roku :). Nie mogę doczekać się kolejnej części. Wszystko w tej po
wieści było fantastyczne. Polecam ją każdemu.


                                                                                   Notka biograficzna
http://agnieszkaolejnik.blog.pl/files/2014/06/DSC_0736.jpg
Prywatnie mama trzech synów i właścicielka czterech psów. Jest polonistką i anglistką. Mieszka w domu na skraju lasu pod wielkimi dębami. Można się domyślać, że uwielbia podróże - odwiedziła między innymi Rumunię, Estonię i kraje skandynawskie. Jest zakochana w Tatrach. Autorka książek takich jak "Ava i Tim. Droga na północ" (to książka dla dzieci), "Zabłądziłam", "Dante na tropie", "Dziewczyna z porcelany", "A potem przyszła wiosna", "Szczęście na wagę", "Ławeczka pod bzem". Prowadzi bloga "Barwy i smaki mojego życia".

niedziela, 5 listopada 2017

Aspiracja: szczęście

Tyle krzyczy się o szczęściu, żeby za nim biec, żeby ono było najważniejsze w życiu. Ale... Czym jest to szczęście?
W piątek byłam na zakupach z rodzicami. Fantastyczne było, że spędzamy czas razem, nie spieszymy się. Nie zastanawiałam się nad tym - po prostu czułam się szczęśliwa i nie musiałam tego definiować. Miło spędzony czas z rodziną, która poświęca mi czas i w ogóle świadomość, ze mam tę rodzinę sprawiły, że odczuwałam szczęście. Doszłam do tego po wniknięciu w temat, bo raczej nikt nie analizuje, czemu w danej chwili czuje się dobrze. Po powrocie do domu czekały na nas paczki, odebrane w ciągu dnia przez mojego chłopaka (szczęście, że go mam, prawda?) z między innymi z ogromną ilością książek. Fajnie było otwierać je wspólnie i mówić, co kto czyta w pierwszej kolejności. W tym dniu nawet nie chodziło o nowe rzeczy, chociaż hipokryzją byłoby mówić, że one mnie nie cieszyły. I tu przechodzimy do kolejnego ważnego problemu: podobno pieniądze szczęścia nie dają.
Czyżby?
A nie cieszy Cię nowa para wymarzonych butów? Nowe książki, laptop, meble, które możesz kupić, nie biorąc pożyczki? Nie marzysz o wakacjach nad zawsze ciepłym morzem? Nie lubisz kupować bliskim tego, o czym marzą?
No właśnie. We wszystkim potrzebne są zdrowe proporcje.
Głupotą jest mówić, że pieniądze szczęścia nie dają, chyba, że komuś odpowiada ascetyczny tryb życia, a mnie osobiście do tego daleko. Są ważne, zaczynając od tak prozaicznych rzeczy, czy na obiad zjesz zupkę chińską czy sushi, kończąc na tym, czy spędzisz urlop na Wyspach Kanaryjskich czy w ciasnym wynajmowanym mieszkaniu. Ale... Wolałabym jeść zupki chińskie z bliskimi niż mieć miliony na koncie i wiecznie być samotna, stąd mowa o proporcjach. Tyle, że to nie jest tak, że musimy wybierać między jednym a drugim.
Należy się zastanowić, co możesz zrobić, by zmienić swoje życie na lepsze. Może pora się przebranżowić. by zarabiać więcej i tym samym móc na więcej sobie pozwolić. Masz kilka kilogramów nadwagi? Rusz się, zacznij ćwiczyć. Po paru tygodniach męki pokochasz ten proces, a później także swoje ciało. Jeżeli możesz coś zmienić, a poczujesz się przez tę zmianę lepiej, należy to zrobić, ale nigdy nie iść po trupach. Szczęście budowane na nieszczęściu nigdy nie trwa zbyt długo.
A jeżeli jesteś za niski, za wysoka, masz za mały biust, trochę krzywy nos - co wtedy zrobić? Po prostu pogodzić się z tym. To są defekty, których zwykle nie widzi nikt poza nami samymi, ale nie wiedzieć czemu, właśnie o tym mówimy najwięcej. Naucz się przedstawiać siebie z najlepszej perspektywy - nie o przechwalaniu tu mowa, ale o świadomości swoich mocnych stron. Jasne, że trzeba znać też te słabe, ale niech one nas nie definiują. Gdy tak jest, czujemy się bezwartościowi, a to bardzo w byciu szczęśliwym przeszkadza.
Do szczęścia potrzebne jest również wyjaśnienie wszystkich spraw. Między innymi chowanie urazy jest tym, co ludziom spędza sen z powiek, nawet jeżeli się do tego nie przyznają. Dlatego wybaczaj innym. Dla nich też, ale jeszcze bardziej dla siebie. Poczujesz się parę kilogramów lżejszy. Jeżeli relacja była toksyczna, nie wchodź w nią znowu, lecz nie noś w sobie poczucia krzywdy.
Przede wszystkim bądź zawsze sobą. Nie musisz niczego ani nikogo udawać, by zostać zauważonym. Pielęgnuj swoje najlepsze cechy, traktuj je jak kwiaty, które przy odrobinie pracy pięknie rozkwitną. Otaczaj się ludźmi, którzy kochają Cię takiego, jakim jesteś. Jeżeli czujesz, że powinieneś coś zmienić, zrób to, ale nic na siłę.
Bądź dobrym człowiekiem. Jeżeli możesz komuś pomóc - zrób to. Nie ma potrzeby zastanawiania się i analizowania. Może uczynisz czyjeś życie odrobinę lepszym i wywołasz uśmiech na czyjejś twarzy. jednak nie zapominaj o sobie. Nie daj się wykorzystywać ani krzywdzić w imię wyższych, bliżej niezdefiniowanych wartości. Najważniejsze, byś mógł polegać sam na sobie. Wtedy będziesz mógł być oparciem również dla innych.
Spełniaj marzenia. Powoli, nie wszystko naraz, ale pamiętaj, że wspomnienia to coś, czego nikt nigdy Ci nie odbierze. Miej pasję. Jeżeli możesz uczynić z niej pracę - świetnie. Jeżeli nie, to staraj się i tak poświęcać jej jak najwięcej czasu. W końcu pasja czyni człowieka szczęśliwszym.
Co do czasu, nie marnuj go. Sam musisz zdecydować, co według Ciebie znaczy "marnowanie czasu" i po prostu przestać to robić. Będziesz miał wiele dłuższy dzień i możliwość zrobienia czegoś, co faktycznie sprawia Ci radość.
Chyba najważniejsze - doceniaj proste rzeczy. Ciesz się, że widzisz, słyszysz, że jest piękna pogoda, mniejszy niż zwykle tłok w pociągu. Nikt nie da Ci przepisu na szczęście, ponieważ każdy ma jego własną definicję, ale jest dla niego wspólny mianownik. Żyj w zgodzie z samym sobą i nie szukaj wymówek, które Cię od tego szczęścia odsuwają. Ciesz się tym, co masz, ale nie spoczywaj na laurach/ Po prostu: bądź dobry dla siebie i dla innych. Przyjmuj, co dostajesz od życia i traktuj jako piękny prezent lub naukę na przyszłość. Nie zrażaj się porażkami: niech jeszcze bardziej motywują Cię one do sięgania gwiazd.
Życzę Ci odnalezienia własnej definicji szczęścia lub, jeśli ją już znasz, byś nigdy w nią nie zwątpił.



czwartek, 2 listopada 2017

"Śmierć nadejdzie dziś" - recenzja

Wyjątkowo szybko zaczęłam wprowadzać listopadowe plany w życie :). Korzystając z wolnego dnia wybraliśmy się z chłopakiem do kina na horror w reżyserii Christophera Landona "Śmierć nadejdzie dziś". Historia jest oparta na motywie pętli czasu. Dziewczyna. Tree, budzi się w dniu swoich urodzin i tego samego dnia wieczorem zostaje zabita. Jednak budzi się znów... Tego samego dnia. Niezależnie od podjętych przez nią kroków, za każdym razem ginie. By zakończyć ten koszmar, Tree musi poznać tożsamość mordercy, żeby móc nie dopuścić do swojej śmierci po raz kolejny. Jedynym nienaturalnym aspektem jest ciągłe budzenie się po swojej śmierci przez główną bohaterkę, więc nie ma przeciwwskazań, by film obejrzały osoby, które boją się horrorów ze względu na elementy paranormalne. Film jest momentami bardzo zabawny. Polecam wszystkim dorosłym widzom.
http://www.dreadcentral.com/news/254573/jessica-rothe-talks-happy-death-day/
Jeżeli mowa o technicznej stronie, muzyka jest świetna. Genialnie buduje napięcie. Mimo że film nie był straszny, w momencie kiedy zaczynałam ją słyszeć, serce podchodziło mi do gardła. Ujęcia też potrafiły być przerażające, kiedy znienacka pojawiało się na nich coś, czego przed przed momentem nie było i czego zupełnie się nie spodziewałam... :).




                                                                      Gwiazdozbiór


http://m.imdb.com/name/nm1557329/mediaviewer/rm3988326656
Christopher Landon - reżyser, autor serii "Paranormal Activity", Jego ojciec, Michael, również był filmowcem, a także autorem.

http://www.zimbio.com/photos/Israel+Broussard/Bling
+Ring+Cast+Cannes+Film+Festival+Part/HInBXLuQCeo
Jessica Rothe - znana z filmu "La La Land". Wcieliła się w rolę Tree. Według mnie zagrała świetnie: bardzo dobrze przedstawiała emocje, od strachu po zakochanie i szczęście. Postać jest dynamiczna; przeżywa przemianę wewnętrzną.

Israel Broussard - grał w "Bling Ring". W "Śmierć nadejdzie dziś" wcielił się w rolę Cartera. W jego akademickim pokoju obudziła się Tree. Również uważam, że stanął na wysokości zadania. Polecam Wam zobaczyć, jak poradzili sobie główni bohaterowie, a także pozostali aktorzy! W tym ten, który grał mordercę... :).


środa, 1 listopada 2017

Śmierć w roli głównej

Święto Zmarłych to szczególny dzień. Czas zadumy, refleksji, tęsknoty, ale również pięknych wspomnień. Prawie każdy kogoś stracił i za kimś tęskni. W związku z tym, jeżeli chcemy wyobrazić sobie Śmierć, zwykle widzimy ją jako bezlitosną kostuchę bez serca i ciepłych uczuć. A jeżeli spojrzymy na nią z trochę innej strony? Na przykład tak, jak Markus Zusak opisał ją w Złodziejce książek?

                                                                                  Notka biograficzna
https://www.penguinrandomhouse.com/authors/59222/markus-zusak
Markus Zusak urodził się w 1975 roku w Sydney. Jest najmłodszym z czworga dzieci Austriaka i Niemki. Do napisania Złodziejki... zainspirowały go historie o III Rzeszy, bombardowaniu Monachium oraz pochodach Żydów, które z czasów wojny pamiętała jego matka. Zaczął tworzyć w wieku 16 lat, a jego pierwsza powieść została opublikowana, gdy miał 23 lata. Obecnie mieszka w Sydney z żoną i córką. Prócz pisania, jest również nauczycielem angielskiego w szkole średniej oraz gra w drużynie piłkarskiej, która, jak mówi, nigdy nie wygrywa.

Złodziejka książek

"Wydaje mi się, że ludzie lubią oglądać akty destrukcji. Zamki z piasku, domki z kart - od tego się zaczyna. Mają specjalny talent do pomnażania dzieła zniszczenia."

Dwa zderzające się światy: po jednej stronie zło, wojna, głód i przemoc, a po drugiej dzieciństwo, dorastanie, miłość do książek i drugiego człowieka. Przyjaźń, o jakiej niektórzy nawet nie marzyli. Dom, pełen krzyków cholerycznej matki, ale jeszcze bardziej przepełniony miłością. Książka nie ma na celu rodzić napięcia, trzymać w niepewności. Czytelnik przeważnie wie, czego się spodziewać, a mimo to od historii, której narratorem jest Śmierć (jak już wspominałam, całkiem inna, niż zwykliśmy ją sobie wyobrażać), a główną bohaterką dziewczynka, ciężko się oderwać. Powieść pięknie ukazuje, jak żyli zwyczajni ludzie w dobie II wojny światowej, a także jak miłość do książek może uratować życie oraz jak istotna jest pasja.
Bardzo podobała mi się również forma książki: podzielona na części, z których każda składa się z rozdziałów, kryjących się pod nazwami "aktorów" występujących w danym fragmencie. To publikacja dla każdego. Mało która historia może aż tak mocno złapać za serce i nigdy już nie puścić. To jedna z tych książek, które pozostawiają ślad po sobie już na zawsze.
Nie potrafię więcej powiedzieć o Złodziejce... nie zdradzając szczegółów. Sądzę, że nie jest to potrzebne. To powieść idealna na czas rozmyślań i nostalgii. Sięgnijcie po nią, a na pewno pokochacie główną bohaterkę Liesel Meminger razem z jej słabością do książek.